Wielkie labolatorium doświadczeń [felieton z okazji Dnia Dziecka]
Anna Machacz
Bądźmy ciekawi dzieci!
Ciekawość świata tkwi w każdym z nas, ale w dzieciach jest ona niezwykle rozbudowana. Najmłodsi nie budują granic, zamykających ich na otwartość. Są odważni. Dorośli natomiast często boją się zadawania pytań, popełniania błędów, pokazywania, że czegoś nie wiedzą lub nie rozumieją. Stąpają bardzo ostrożnie w życiu, traktując je często jako pole minowe, gdzie nadepnięcie na którąś z nich grozi wybuchem – często wstydu. Zatem zakładają ciasne gorsety ograniczeń, które uszyte są głównie z roztropności, powściągliwości, rozwagi, przezorności, stateczności itp.
A dzieci – ahhh! – dzieci się nie boją. Traktują życie jako wielkie laboratorium doświadczeń. Pytają, szukają odpowiedzi, otwierają wszystkie drzwi i okna, łamią szyfry i wyłamują zamki, no chyba, że my dorośli im na to nie pozwolimy i ryglujemy drzwi.
Jesteście ciekawi dzieci? Ja, bardzo.
Po pierwsze lubię obserwować to, jak reagują na różnorodne pytania i zadania, które zostają im postawione lub zaproponowane. Na ich twarzach maluje się cała paleta emocji. Zdziwienie, radość, znudzenie. I nie należy się obrażać jak nasz fantastyczny pomysł nie zachwyci dzieciaków, bo warto refleksyjnie przyjrzeć się temu, dlaczego tak się stało. Czy może historia była nieciekawa, może zbyt wiele zawierała zbyt wiele szczegółów, temat był niezrozumiały, a język niedostosowany do wieku słuchaczy? Powodów może być mnóstwo, ale bez problemu znajdziemy ten, który znudził, tylko musimy poluzować gorset.
Po drugie, słucham dzieci. Staram się być uważna. Mają wiele do powiedzenia, tylko czasem trzeba być cierpliwym, bo okrężną drogą zmierzają do meritum. Uwielbiają też okraszać swe opowieści historiami z mchu i paproci. Ale są też tacy, którzy stosują minimum słów, a naszym zadaniem jest dopowiedzenie tego, co autor miał na myśli . Dzięki uważnemu słuchaniu dzieciaków, dowiaduję się o nich naprawdę wiele, nie tylko o ulubionym psie, czy kocie, ale też o tym co w ich małej duszy gra.
Po trzecie, towarzyszę im. Nie wyprzedzam, nie trzymam kurczowo za rękę, nie wstrzymuję, Idę obok. Bo dobre towarzystwo to podstawa.
Po czwarte, nie oceniam, a co za tym idzie, nie krytykuję. Każdy, nawet najmniejszy, ma prawo do swojego zdania, do swojej wizji, doboru kolorów, grubości kreski, wyobrażenia o świecie. Może mi się coś podobać, lub nie, ale nie patrzę na to z pozycji krytyka i wszechwiedzącego. Zdania „to nie może tak wyglądać”, „to jest źle narysowane”, „musisz to od nowa napisać”, powodują u mnie dreszcz złości. Tak łatwo zabić wtedy chęć rozwoju. Gorset dorosłego widać w uwagach o wyjściu poza ramkę, złym doborze kolorów, nieodpowiednim kształcie pieska, kotka… Ehhh…
Znacie zatem swoje dzieci? Jesteście ich ciekawi? Widzicie i słuchacie ich? Pozwalacie pytać? Wiem, że wymaga to od nas dorosłych wielkiej cierpliwości i poluzowania wspominanego wielokrotnie przeze mnie gorsetu (nie śmiem napisać o jego zrzuceniu, bo to wymaga ogromnej odwagi i pracy). Ale może spróbujmy, bo lepiej się oddycha, a myśli są jakieś takie mniej zagmatwane, lęki jakby mniej wyraźnie kryją się po kątach a dzieci zobaczymy w ostrych barwach, w odpowiednim kontraście – prawdziwe i naturalne.
I na koniec. Chcę znać moje dzieci, wiedzieć o nich jak najwięcej (oczywiście na tyle, na ile pozwolą), towarzyszyć im w poznawaniu świata, podróżach, choćby palcem po mapie, nie bać się płakać wraz nimi na filmach, znać ich ulubionych bohaterów, smaki lodów, rozmawiać, gdy mają ochotę i milczeć, gdy taka jest potrzeba. I znać je na tyle, by wiedzieć, kiedy mam po prostu być.